Do tej pory pisałam głównie o swojej
fascynacji mieszkańcami Dubicz i ich religiami. To nadal mnie
porywa, nadal nie nudzi, ale idąc długą drogą do wsi (te
odległości skłaniają do refleksji!) pomyślałam, że chyba
trochę oszukuję – oszukuję siebie, i Was, drodzy czytelnicy.
Oczywiście nie umyślnie. Zdaje się, że po prostu chcę zachować
same dobre strony tego wyjazdu, a przecież nie wygląda on tylko
tak. Są frustracje, są smutki, złość, zmęczenie...
Może taki ton dzisiejszej refleksji
wiąże się też z tym, jak zakończyłam dzień: nie byłabym
sobą, gdybym nie wprosiła się na kolejne nabożeństwo – tym
razem panichidę za zmarłą starszą panią. Znów była nowość,
znów zaciekawienie, ale tym razem – połączone nie z radością
wspólnej modlitwy, przebywania razem, odczuwania Boga, ale ze
smutkiem, wspomnieniem ostateczności.
Dlatego dzisiaj odwrócę moje zachwyty
na nice – opiszę to wszystko, co jest poza zachwytem, poza
fascynacją i „lekkim epizodem maniakalnym”, spowodowanym
intensywnym doświadczaniem terenu.
Jest zniechęcenie – kiedy w kilku
domach pod rząd nikt ci nie otwiera (chociaż czasem potem
się okazuje, że trzeba było nacisnąć klamkę, albo iść
tam, gdzie wydeptana ścieżka, gdzie, jak powiedziała jedna
tutejsza pani, „koleiny” w śniegu).
Jest zazdrość, a zaraz potem wstyd,
że się zazdrości, kiedy kilkorgu współbadaczy idzie
niewyobrażalnie dobrze, w moich oczach umawiają się na setki
wywiadów, rozmawiają z „strasznymi” - takimi, których bałabym
się albo wstydziła zaczepić, poznają historie wsi albo "tajemnice
wszechświata" (według pani X czy pana Y) już w pierwszej rozmowie.
Jest strach – skoro przez pierwszy
dzień zrobiło się jeden wywiad, to przecież zostaje kilka
dni, a wywiadów – dziewięć. Nie da rady! A jak da radę – to
kiedy, do ch- (oj, może jednak powstrzymam się od mocnych słów),
to przetranskrybuję?! A jeśli w tym podejrzanym domu ktoś będzie,
hm, bardzo dla mnie niemiły? Przecież jestem tu sama. A
jeśli... i tak dalej.
Jest i smutek – kiedy interesujący
rozmówca, do którego koniecznie chciało się wybrać już się
umówi, kiedy nie wyjdą jakieś plany.
Nie wspominając już o tym, że
opowieści miejscowych też wywołują różne emocje. Co najmniej
tak często, jak śmieszą anegdotki, rozrzewnia opowieść o
zabawach nad rzeką i na łące, smucą i wzruszają opowieści o
trudnej pracy od najmłodszych lat, irytują dygresje polityczne (i
ja to będę musiała transkrybować?).
Podobno rozwijamy się wtedy, gdy
opuszczamy swoją „strefę komfortu”, więc pewnie to dobrze, że
czasem jest trudno. A przecież za kilka tygodni będę pamiętać
bardziej że było nice niż
tego nice nice.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz