poniedziałek, 8 kwietnia 2013

06. Informator - rzadki ptak [Marta, Basia, Ada]

[Marta] Zdobycie informatora jest kwestią fundamentalną - to oczywiste, że bez niego i jego zgody na rozmowę nie będziemy w stanie przeprowadzić wywiadu. Ale jest też kwestią, przynajmniej w moim odczuciu, najtrudniejszą. Podejrzewam, że w grę wchodzi tu między innymi wpojone dobre wychowanie, którego jedną ze sztandarowych zasad jest - nie wchodź z butami w czyjąś prywatność. Bardzo trudno jest zawiesić to przekonanie na tak krótki okres, jakim jest wyjazd na badania. Według tych wartości należałoby najpierw poznać ludzi na kanwie towarzyskiej, gdzieś we wspólnej przestrzeni, a dopiero potem prosić o zostanie informatorem i wywiad, który wyciąga wszak sprawy intymne. Jest o jednak zupełnie niemożliwe, głównie ze względu na krótki okres, w którym tu przebywamy i ilość materiału, jaką powinniśmy w tym czasie zdobyć. Nie pozostaje nic innego, jak przemóc się i zacząć zagadywać ich tak - znikąd. Przypadkowe osoby poznane na ulicy. Przez płot. Czy wreszcie - pukać do drzwi domów w nadziei, że ktoś cię przyjmie. I zaskakujące jest to, że faktycznie przyjmują. Nasze wyobrażenia, ukształtowane w innych realiach i służące regulacji współżycia codziennego, okazują się, co już w pewnym momencie nie dziwi, zupełnie nie przystające. Więc bez żalu można się z nimi rozstać, bo strach przez zachowaniem się nie tak jak wypada zupełnie traci rację bytu. Nabywamy umiejętność swobodnego przemieszczania się między konwencjami i uświadamiamy sobie, że to... niekoniecznie boli.


[Basia] Dubicze to z pewnością wieś wyjątkowa. Gdy człowiek spaceruje ulicą, odczuwa specyficzny rodzaj nostalgii. Ma wrażenie, że coś z pewnością się tutaj kończy i nie do końca wiadomo, czy w to miejsce narodzi się coś nowego. Bo prawda jest taka, że ta wieś umiera i najprawdopodobniej nie uda się nikomu jej ożywić.
Po ulicach wolnym krokiem suną babcie w chustach na głowie. Idą po mleko do sąsiadki, nie płacąc pieniądzem tylko kurzymi jajkami. Starsi panowie uśmiechają się szczerymi, złotymi czy też srebrnymi uśmiechami. Nawet jeśli kogoś nie znasz i tak odpowie na „dzień dobry” nie mierząc cię przy tym podejrzliwym spojrzeniem. Podoba mi się tu, mimo tego, że nie przyjechałam tutaj na wakacje.
Zdaję sobie sprawę z tego, że Dubicze mają też drugą stronę medalu. Są drzwi, które się nigdy przed tobą nie otworzą, mimo tego, że przed chwilą w oknie widziałeś czyjąś twarz. Są osoby, z którymi się nigdy nie dogadasz, bo nie mówisz po ichniejszemu. Znajdą się też tacy, którzy po godzinie rozmowy 'przekonają cię', że za komuny było lepiej, albo sprawią, że zmienisz swoje wyznanie na takie, o którym jeszcze tydzień temu nie miałeś zielonego pojęcia. Albo po prostu spotka się takich, którzy nic nie wiedzą i nic nie pamiętają. Ale nieważne ile klamek pocałuję, ile razy speszona powiem ,,ni ponimaju” to i tak nie zmienię zdania, że trafiłam do miejsca wyjątkowego, w którym różnorodność komponuje się w wyjątkową całość, która oczywiście niekoniecznie każdemu może przypaść do gustu.


[Ada]
Mieszkam w niedużym bloku. Cztery piętra, cztery klatki. Ilu to może być sąsiadów? W sumie, jak kiedyś liczyłam, tyle, co w małej wsi. Z nich wszystkich znam jedną rodzinę. I chyba tylko do dwojga drzwi zapukałabym z drobną prośbą, jak pożyczenie przysłowiowego cukru. A tu? Mieszkam (mieszkam?) w Dubiczach ileś razy krócej, język łączy mnie właściwie tylko z pewną grupą tutejszych. A jednak całymi dniami chodzę od drzwi do drzwi, „wbijam” niezapowiedzianie na obiadki do kogoś, kogo widzę pierwszy-drugi raz... Co mi się stało? Gdzie podziała się ta zamknięta w bąbelku bliskich znajomości dziewczyna z miasta? Nie wiem. Może zastąpiła ją badaczka, zdeterminowana, by zdobyć wywiady, i to ciekawe? Może to jakaś zbiorowa histeria, której ulegają tu (w naszym domku) prawie wszyscy? Może nieśmiałość, rezerwa przechodziły po trochu, równolegle z nauką jak się tu przychodzi w gości?
Najpierw najtrudniejszy krok – pierwsze dwa domy. Z jednej strony – nikt jeszcze o nas nie wie, my o nich też, z drugiej – dla odwagi Paulina i Basia, przed którymi „trzeba” przecież grać chojraka i które są wsparciem. Stamtąd – do poleconych, podobno rozmownych czy ciekawych ludzi. Do których pukam sto razy. Może nie, może tylko trzy. Ale bez skutku. Co się okazało? Znajoma (ha-ha, mam tu już znajomych!) mówi, że się nie puka, się wchodzi! Co oni? Nie zamykają się? Fakt! Nie ma dzwonków! Klucze bywają NA ZEWNĄTRZ drzwi! Olśnienie! Ok, no to gdzieś już się umawiam. Ale lista nazwisk ma swój koniec. I co teraz? Na pocieszenie idę do cerkwi... i, jak już pisałam, „łapię” jedną z miłych pań na litość (żartujemy potem, że najlepiej byłoby więc rozpłakać na ulicy – wtedy można obudzić opiekuńcze uczucia w każdym;) ). Zagadanie do obcej, sporo starszej ode mnie osoby to jakiś moment przełomowy. Następny – kiedy, równie sfrustrowana, idę przez wieś i pukam do każdych drzwi po kolei.
Więc czy mam jakiś sposób na znajdowanie informatorów? Nie. I nie zależy mi specjalnie na jakichś ich cechach. To działa chyba tak, że faktycznie bardzo mi się podobają – i wieś i rozmowy z jej mieszkańcami. Pewnie widać, że uważam taki wywiad za coś fajnego. A reszta – to technikalia. Mało siedzieć w domu – łazić byle gdzie, bo przecież w dowolnym miejscu wsi szansa na spotkanie Dubiczanina jest nieskończenie większa niż u nas w domku. Mówić wszystkim „dzień dobry”, zagadywać, być szczerą („ale ma pani ładny dom, tak się zastanawiałam, kto tu mieszka”, ale tylko raz, przy mojej ulubionej chacie). Wiedzieć, że większość mieszkań ma dwoje drzwi, i próbować u obu, a najlepiej – tam, gdzie wydeptane. I się nie zrażać. Mam nadzieję, że ta taktyka będzie dalej skuteczna – bo jak na razie nie narzekam, każda moja rozmowa tutaj była wyjątkowa i warta wysiłku włożonego w jej zaaranżowanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz