poniedziałek, 8 kwietnia 2013

06. Nice [Ada]


Do tej pory pisałam głównie o swojej fascynacji mieszkańcami Dubicz i ich religiami. To nadal mnie porywa, nadal nie nudzi, ale idąc długą drogą do wsi (te odległości skłaniają do refleksji!) pomyślałam, że chyba trochę oszukuję – oszukuję siebie, i Was, drodzy czytelnicy. Oczywiście nie umyślnie. Zdaje się, że po prostu chcę zachować same dobre strony tego wyjazdu, a przecież nie wygląda on tylko tak. Są frustracje, są smutki, złość, zmęczenie...
Może taki ton dzisiejszej refleksji wiąże się też z tym, jak zakończyłam dzień: nie byłabym sobą, gdybym nie wprosiła się na kolejne nabożeństwo – tym razem panichidę za zmarłą starszą panią. Znów była nowość, znów zaciekawienie, ale tym razem – połączone nie z radością wspólnej modlitwy, przebywania razem, odczuwania Boga, ale ze smutkiem, wspomnieniem ostateczności.
Dlatego dzisiaj odwrócę moje zachwyty na nice – opiszę to wszystko, co jest poza zachwytem, poza fascynacją i „lekkim epizodem maniakalnym”, spowodowanym intensywnym doświadczaniem terenu.

Jest zniechęcenie – kiedy w kilku domach pod rząd nikt ci nie otwiera (chociaż czasem potem się okazuje, że trzeba było nacisnąć klamkę, albo iść tam, gdzie wydeptana ścieżka, gdzie, jak powiedziała jedna tutejsza pani, „koleiny” w śniegu).
Jest zazdrość, a zaraz potem wstyd, że się zazdrości, kiedy kilkorgu współbadaczy idzie niewyobrażalnie dobrze, w moich oczach umawiają się na setki wywiadów, rozmawiają z „strasznymi” - takimi, których bałabym się albo wstydziła zaczepić, poznają historie wsi albo "tajemnice wszechświata" (według pani X czy pana Y) już w pierwszej rozmowie.
Jest strach – skoro przez pierwszy dzień zrobiło się jeden wywiad, to przecież zostaje kilka dni, a wywiadów – dziewięć. Nie da rady! A jak da radę – to kiedy, do ch- (oj, może jednak powstrzymam się od mocnych słów), to przetranskrybuję?! A jeśli w tym podejrzanym domu ktoś będzie, hm, bardzo dla mnie niemiły? Przecież jestem tu sama. A jeśli... i tak dalej.
Jest i smutek – kiedy interesujący rozmówca, do którego koniecznie chciało się wybrać już się umówi, kiedy nie wyjdą jakieś plany.
Nie wspominając już o tym, że opowieści miejscowych też wywołują różne emocje. Co najmniej tak często, jak śmieszą anegdotki, rozrzewnia opowieść o zabawach nad rzeką i na łące, smucą i wzruszają opowieści o trudnej pracy od najmłodszych lat, irytują dygresje polityczne (i ja to będę musiała transkrybować?).

Podobno rozwijamy się wtedy, gdy opuszczamy swoją „strefę komfortu”, więc pewnie to dobrze, że czasem jest trudno. A przecież za kilka tygodni będę pamiętać bardziej że było nice niż tego nice nice.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz