czwartek, 4 kwietnia 2013

02. Awaria w Orient Expressie [wszyscy]


Nasz Orient Express, którym odjechać mieliśmy na Podlasie (dla niektórych do miejsca położonego bardziej na wschód niż kiedykolwiek w życiu dotarli), odjeżdżał w czwartek rano, czwartego kwietnia z czwartego peronu. Azjaci uważają, że cyfra ta, pojedyncza, czy powielona, przynosi wielkiego pecha. Nasz pech nie był AŻ TAK wielki.

Zaczęło się niewinnie. Marysia zaspała. Nie byłoby to tak straszne, gdyby nie zepsuła się Pestka, zmuszając ją do szaleńczego pościgu z udziałem taksówkarza, złapanego na Kaponierze. W ten sposób udało jej się w ostatniej chwili wpaść do niemal odjeżdżającego pociągu. Dalsza podróż przebiegała spokojnie aż do Warszawy Wschodniej, gdzie zepsuł się pociąg mający nas zawieźć do Czeremchy. Za radą pani konduktor o pięknym, śpiewnym akcencie przesiedliśmy się na pociąg do Siedlec, gdzie po pół godzinie przesiedliśmy się na cudem naprawiony pociąg do Czeremchy. Nie zdążyliśmy jednak na bus do Dubicz Cerkiewnych. Już myśleliśmy, że następne trzy godziny spędzimy na zimnym, obdrapanym peerelowskim dworcu, gdyby nie Mateusz i jego rozległe kontakty. Dodzwonił się do dyrektorki tutejszego GOK-u, dzięki której mogliśmy ten czas spędzić w cieple tamtejszej kawiarenki. Tuż przed wyjściem udało nam się jeszcze zobaczyć warsztat tkacki, koło garncarskie i pracownię artystyczną oraz przytulne pokoje gościnne i salę widowiskową.

Ostatnim środkiem transportu, którym podróżowaliśmy tego dnia był niewielki bus, który zajęliśmy niemal w całości - w połowie my, w połowie nasze bagaże. Czuliśmy się jak na statku kosmicznym, gdyż sypiący gęsto śnieg przypominał gwiazdy przy przechodzeniu w nadświetlną... To była już dwunasta godzina podróży. 
Wydawało nam się, że wysiedliśmy na krańcu świata ale nie - trzeba było jeszcze trochę przejść ciemną, błotnistą, zaśnieżoną drogą. Na jej końcu czekało jednak domowe ognisko. Bachmatówka okazała się bardzo przytulnym miejscem, wystarczyło tylko nauczyć się obsługi kominka. Krótkie późnowieczorne spotkanie z "górą" (dosłownie i w przenośni) oficjalnie zakończyło dzień.
Następnego dnia mieliśmy po raz pierwszy wyjść w teren...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz